Arszenik, ołów i rtęć! – odwieczne sposoby na nieskazitelną, porcelanową cerę

Nie było w historii chyba bardziej pożądanego atutu kobiecej urody niż porcelanowa, nieskazitelna cera. Nic więc dziwnego, że każda kobieta robiła co mogła, by wyglądać olśniewająco blado!

Porcelanowa cera wieki temu oznaczała wysoki status społeczny, ponieważ uważano, że w arystokratycznych żyłach płynie krew koloru błękitnego, która nadaje skórze jasny, blady odcień. Opalone i rumiane były tylko chłopki lub niewolnice, które musiały pracować fizycznie pod promieniami słońca. Wierzono również, że jasna cera świadczy o doskonałym zdrowiu, a w przypadku kobiet jest także gwarancją młodości, płodności i cnoty. 

Arszenik dwa razy dziennie

W celu uzyskania tak upragnionego jasnego lica używano przede wszystkim „królowej spośród trucizn”. Arszenik to niezwykle toksyczny środek. Jego główną właściwością jest to, że niszczy czerwone krwinki w krwi, nie ma się więc co dziwić, że uznawany był za kosmetyk-cud. Niedługi czas używania, a efekty… zabójcze!

XIX-wieczna skandalistka, kurtyzana, uwodzicielka króla Bawarii, a w końcu hrabina Landsfeld – Lola Montez – w swojej książce o kobiecych sekretach urody pt. „The Arts of Beauty” wspominała również o panującej w ówczesnych Czechach modzie na arszenikowe kąpiele. Podobno zapewniały one niemal przeźroczystą biel skóry. No cóż, jedno jest pewne: zapewne tak właśnie po jakimś czasie zaczęła również wyglądać krew wielbicielek tej praktyki. 

Pasty, kremy oraz pastylki na bazie arszeniku oczywiście pojawiły się też na przełomie XIX i XX wieku na najprężniej rozwijającym się rynku, a więc w Ameryce. Kosmetyki firmowali najczęściej nieistniejący lekarze, stąd wysyp takich produktów jak „Dr Rose’s French Arsenic Complexion Wafers”. Oczywiście sprzedające zabójcze produkty firmy (takie jak Sears) zapewniały, że są one całkowicie nieszkodliwe, szkoda tylko że z czasem zaczęto coraz głośniej mówić o coraz częściej pojawiających się przypadkach ślepoty czy wręcz zgonów wskutek zażywania tych „cudownie wybielających cerę produktów”.


Ołowiem po twarzy

Cerę rozjaśniały już Egipcjanki i Rzymianki. W tym celu używały węglanu ołowiu, znanego jako cerusyt lub zwanwgo później z niemiecka blejwasem. Umiaru w stosowaniu tego kosmetyku nie miały jednak przede wszystkim gejsze. Do Japonii zwyczaj bielenia twarzy przybył w VI w. z Korei i Chin i utrzymywał się na japońskim dworze aż do XVI wieku. Japonki nie poprzestawały na twarzy i bieliły również szyje i dekolt.

Zwyczaj ten rozpanoszył się też w nowożytnej Europie. Lisa Eldridge w swojej książce o historii makijażu pt. "Facepaint" pisała o tej trującej substancji tak:
Dzięki zawartości czystego ołowiu, właściwościom matującym i satynowemu wykończeniu, które nadawał, cerusyt wenecki stał się najbardziej pożądanym białym podkładem. Preferowała go głównie europejska arystokracja, która mogła sobie na taki wydatek pozwolić. Problem polegał na tym, że im więcej cerusytu się używało, tym więcej trzeba go było nakładać, aby ukryć przykre skutki jego działania.

Długotrwałe stosowanie powodowało przebarwienia skóry, cera stawała się szara, zmęczona, nabierała odcieni żółci, zieleni i fioletu, przez co twarz w końcu zaczynała wyglądać jak wysuszony stary owoc. Ciągłe używanie specyfiku było również przyczyną próchnicy zębów, nieświeżego oddechu i wypadania włosów, a nawet trwałego uszkodzenia płuc.
Już w XVI wieku włoski malarz Giovanni Lomazzo ostrzegał, że kobiety stosujące cerusyt „szybko więdną i siwieją”, ale nikt go chyba za bardzo nie słuchał, skoro twarz muśniętą ołowiem preferowano jeszcze we Francji w 1685 roku i widywano ją zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn. W pudrach z zawartością ołowiu lubowała się też XIX-wieczna arystokracja i artyści, bo wiadomo: nieważne, że będę żył krótko, ważne, że pięknie!

Muśnięcie rtęcią

Kolejna kosmetyczna ulubienica, szkoda tylko, że tak szybko wypadały przez nią zęby. Rtęci używano już w renesansie do rozjaśniania przebarwień i likwidowania wyprysków, bardzo często z jej pomocą chciano się też pozbyć piegów. Rola tego metalu w historii kosmetologii jest wyjątkowo paskudna, rtęć mieszano bowiem najczęściej z drugim niezwykle szkodliwym pierwiastkiem - antymonem. Dlatego też za efekt promiennej, rozjaśnionej cery kobiety płaciły drażliwością, huśtawkami nastrojów, utratą włosów i zębów, bólami głowy i bezsennością. Bez rtęci nie mogły żyć przede wszystkim Francuzki i Włoszki. Niby takie delikatne, a tu proszę! Dla piękności gotowe znieść nawet katusze!

Źródła:

  • L. Elridge, Face Paint. Historia makijażu, Znak Horyzont, Kraków 2017.
  • A. Bukowczan-Rzeszut, Najbardziej zabójcze kosmetyki w dziejach, portal: ciekawostkihistoryczne.pl, data publikacji: 22.12.2017.
  • A. Zaprutko-Janicka, Piękno bez konserwantów, Znak Horyzont, Kraków 2016.